Tak jak codziennie, usiadłem przy komputerze aby sprawdzić pocztę. Ściągałem też wiadomości z darmowego konta, które posiadam. Często się przydaje, szczególnie, gdy podając adres chce się pozostać względnie anonimowym. Ujrzałem '1 nowa wiadomość’ i z zaciekawieniem czekałem, aż znajdzie się ona na moim pececie. Gdy to już się stało, zacząłem czytać przesyłkę: super program, nie trzeba znać angielskiego, pomaga w pracy… O co chodzi? Przecież ja znam angielski – po co mi to? Nie doczytawszy nawet pierwszego paragrafu szybko uderzyłem klawisz Del. Znowu spam.
Ale czy rzeczywiście była to wiadomość, na której otrzymanie nie wyraziłem zgody? Ależ skąd, powiedzieliby właściciele serwera, na którym znajduje się konto. W warunkach świadczenia usługi, na które się zgadzałem, było wyraźnie maczkiem napisane – 'zgadzam się na otrzymywanie reklam’. A czy miałem jakiś wybór? Jeśli chciałem to konto, to nie. Take it or leave it. Mogłem sobie założyć płatne, wtedy nie miałbym reklam. No jasne, tyle tylko, że ja takie już mam, a to miało być do podawania świeżo poznanym osobom, co do których zamiarów nie można być pewnym. Przysyłają mi więc szanowni providerzy e-maile, których nie czytam, a za których wysłanie ktoś oczywiście płaci. Nie żal mu pieniędzy na zatruwanie mi życia?
Ilu osób, szczególnie młodych, nie stać na konta płatne i korzystają z usług darmowych providerów? Ich skrzynki zasypywane są ogłoszeniami, które najczęściej są im obojętne, a często tylko ich denerwują. Zrozumiałe jest, że providerzy jakoś muszą zarobić na rozdawanie tych kont – lecz czy ma to w ogóle sens? Z punktu widzenia reklamodawcy? Jego wiadomości najczęściej traktowane są jako spam. Zamiast wpływać pozytywnie na wizerunek firmy lub zachęcić do kupna produktu, powodują, że firma kojarzy się z 'tą co zapycha mi skrzynkę’. Cóż się wtedy dziwić, iż skuteczność takich rozsyłek sięga 5 procent… Czyż nie lepiej byłoby dać ludziom rzeczywistą możliwość wyboru? Taki mały checkbox – 'chcę otrzymywać informacje na interesujące mnie tematy’. Oczywiście można by zachęcać do zaznaczenia go, ale w żaden sposób nie warunkować otrzymania usług od uczynienia tego. Myślę, że dużo osób zgodziłoby się, a ich nastawienie do reklamowych maili byłoby wtedy zupełnie inne. W końcu zgodzili się z własnej, nieprzymuszonej woli. A pozytywne nastawienie czyni cuda.
Czy sytuacja zmieni się więc w przyszłości? Nie mam złudzeń. Póki reklamodawcy są nastawieni na 'wciskanie’ ludziom tego co mają do przekazania, choćby siłą, będzie nadal tak jak jest. Ale któż z nas słucha rad osób, które za wszelką cenę chcą nam ich udzielić, mimo, że nie mamy na to najmniejszej ochoty? Chyba nikt, choćby i rady były dobre. Wpuszczamy jednym uchem, a drugim wylatuje. Co innego, gdy sami o nie prosiliśmy. Z reklamą chyba jest podobnie…